Obraz

Obraz

piątek, 5 kwietnia 2013

Miłość nr 1

Moja przygoda z kozami rozpoczęła się w roku 1998. Na początku kozy należały oczywiście do moich rodziców. Pewnego pięknego, słonecznego dnia tata nikomu nic nie mówiąc przywiózł kozę rasy białej uszlachetnionej z dwoma małymi. Była to duża, rogata kozucha z długą brodą. Dostała na imię Baśka. Koziołek został skonsumowany a jego siostrzyczka zwana Średnią została drugą kozą mleczną. Baśka przeżyła u nas 14 lat i przez całe swoje życie była szefową rządzącą stadem twardym rogiem. Była również fajną mlecznicą, dawała w sezonie około 4 l mleka. To niezapomniana koza, przebojowa, żywiołowa no i ta pierwsza. Średnia nie wyróżniała się mlecznością, w dodatku bardzo trudno się ją doiło bo miała twarde strzyki ale za to była wspaniałą matką, dającą w większości kózki. Córki Średniej to w większości wybitne mleczuchy. Pierwsze jej dzieci to siostry bliźniaczki Pixi i Dixi. Pixi niestety miała problemy z płodnością, wielokrotnie poroniła i niestety ostatecznie skończyła w kiełbasie za to Dixi... Była pierwszą "moją" kozą. Dixi zwana również Dzyndzelkiem podbiła moje serducho. Na pastwisko kozy wędrowały dość daleko, zbyt daleko jak na małe i słabe nóżki Dzyndzelka więc nosiłam ją na rękach. Szybko wyrosła na wspaniałą, energiczną kózkę. Dawała około 3,5 l mleka. Nie ma jej już niestety z nami, zachorowała i sąsiad myśliwy zakończył jej żywot jednym strzałem. Chciałam aby umarła szybko i w miarę bezboleśnie. W 2000 roku przyszła na świat najlepsza nasza koza- cudowna Łyska. Biała, bezroga- stąd imię. Największa moja mlecznica- 4,5 l w sezonie. Wspaniały charakter, pieszczocha i przytulanka a jednocześnie spokojna i zrównoważona przewodniczka stada.


Łyska choć już wiekowa ma się dobrze, oprócz braku zębów nic jej nie dolega. Przeciwnie, jest w zaawansowanej ciąży, przed którą, mimo starań nie udało mi się jej uchronić. Wiadomo, w starym piecu diabeł pali. Mój kochany Łysiaczku, żyj jak najdłużej.
W 2003 roku kozy oficjalnie przeszły pod moją opiekę. Niestety robiłam wiele błędów, które wynikały z mojej niewiedzy. Nie miałam pojęcia o kluczowej roli dobrego kozła w stadzie. Kozy były kryte przypadkowymi kozłami "z sąsiedztwa". Skutkiem tego było spore (kilkanaście sztuk) stadko ale raczej marnych kóz. Dopuściłam do inbredu. Kilka lat rolę reproduktora pełnił syn Baśki Jacek. Mój ukochany, wypieszczony koziołek. Nie umiałam się z nim rozstać a on krył siostry i córki. Kozy rodziły się coraz mniejsze i coraz gorsze a ja straciłam zapał i chęć do hodowli kóz. Sprzedałam większość i w 2007 roku, gdy przeprowadziliśmy się na Podlasie przyjechali z nami Baśka z córką Zosią, Łyska i Jacek. Postanowiłam, że nie będę powiększać stada a te, które zostały będą u mnie do końca swojego życia. Łyska przez dwa lata nie miała młodych, Baśka odeszła w wieku 14 lat, Zosia z córeczką niestety inbredową Misią została sprzedana. Została mi Łysa i Jacek. Łyska chorowała, nie chciała jeść, wychudła. Nie miałam pojęcia co jej jest, była odrobaczona, próbowałam dawać witaminy ale ona nie chciała nic jeść, czasem tylko skubnęła trochę śruty. Weterynarz rozkładał ręce. W końcu wpadł na genialny pomysł i podał jej silną dawkę witaminy B w zastrzyku. I to był strzał w dziesiątkę. Koza odżyła, przytyła, dostała rui. Po dwóch latach. Po jednej wizycie u Jacka dostała mleka! Wiosną 2011 roku urodziła pareczkę białasków, Melę i Maniusia. Jacek po raz ostatni został ojcem i po dramatycznych wydarzeniach, o których kiedyś napiszę stracił życie. Wraz z Melą i Mańkiem narodziła się moja nadzieja. Nadzieja na to, że moja pasja nie umarła i mam szansę na odnowę wspaniałego, mlecznego stada.  Maniuś zamieszkał u wspaniałych ludzi, w małej hodowli kóz w Berezyszczach. W zamian trafił do nas Maciuś, koziołek bardzo podobny do Jacka, szary z czarnymi skarpetkami i paskiem na grzbiecie. Maciek był u mnie tylko rok, zostawił po sobie śliczną kózkę Zuzię.


Wiosną 2012 roku dokupiłam w zaprzyjaźnionym gospodarstwie w Berezyszczach dwie młode kózki, białą Biankę i brązową Pestkę. Od maja mieszka u mnie również pierwszy mój prawdziwie rasowy koziołek, zakupiony w Instytucie Genetyki w Jastrzębcu Kuba rasy polska barwna uszlachetniona. Tym sposobem moje małe stadko liczy sobie obecnie pięć kóz i koziołka. Oczywiście jest wiosna (choć pogoda na to nie wskazuje) więc trwają wykoty. Moje pierwsze, półrasowe potomstwo. Śliczne, małe czekoladki. Czy można chcieć więcej?

5 komentarzy:

  1. Miłość jest delikatna trzeba o nią dbać, czasem przynosi nam sporo bólu i rozczarowań ale znów się rodzi na nowo jakby kwitła pod promieniami słonecznymi :) Pierwsza jedyna jest ta najważniejsza i życzę ci by rozkwitała w nieskończoność powodzeń. Oczywiście zareklamowałam Cie na moim blogu :) Nie mogłam się powstrzymać heheh :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję bardzo. Mój blog powstał zainspirowany Twoim. Powrót do tradycji czytam regularnie, jest świetny. Mam nadzieję, że mój, choć trochę inny będzie choć w połowie tak przyjemny do czytania. :-) A jak nie to trudno.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj! Ja równiez uwielbiam bloga Tej MONI, czytając ją mam wrażenie, że to moje życie haha!! Fajnie, że jeseś. Będę zaglądać!

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj, zapraszam serdecznie. Mam nadzieję, że blog się rozwinie pomalutku.

    OdpowiedzUsuń