Obraz

Obraz

czwartek, 27 czerwca 2013

Wyścig wygrany

No i udało się, siano zbalotowane i zwiezione do stodoły. Wczoraj od rana przetrząsałam siano na wałkach, co chwilę patrząc z niepokojem w zachmurzone niebo. Przeleciałam całą łąkę trzy razy z widłami i o 17 przyjechał pan z prasą. Szło jak po grudzie, maszyna wciąż się zapychała bo siano wilgotne jeszcze. No ale udało się, potem wraz z mamą woziłam kostki taczkami do stodoły. Teren nierówny, górki, dołki a taczkę trzeba pchać. Robota ciężka ale wyszło tego 100 balotów. Mam jeszcze dwa wozy zeszłorocznego ale dobrego, pachnącego siana luzem, dokupię jeszcze 40-50 sztuk kostek na stryszek nad kozami i myślę, że wystarczy. Snopki trzeba będzie dzisiaj przesypać solą, luźniej wiązane i ułożone, mam nadzieję doschną jeszcze w przewiewnej stodole. Inaczej spleśnieją. Takie to życie rolnika. Nieraz się człowiek napracuje i wszystko na marne. Teraz deszcz może padać, temat siana zamknięty. Czytając bloga znajomej Moniki o jej zmaganiach z gęsiami przypomniały się i moje przygody tyle, że z krową. Było to jakieś 10 lat temu, moi rodzice mieli krowę, rozpieszczoną jedynaczkę. Niunia była czyściutka i pachnąca, w pewnym momencie nosiła nawet kokardy bordowe w białe grochy na rogach i ogonie. :-) Tak dla zabawy. To była dobra krowa tylko czasami totalnie jej odbijało. Ja się jej bałam bo była wielka i nieprzewidywalna. Kiedyś tata polecił mi pójść po nią na łąkę (a było to jakieś 2 km) i przyprowadzić do domu. Poinstruował, że jeśli krowa w drodze się położy to mam się na chwilę schować, to wstanie. No i dobra, idziemy. Niunia idzie grzecznie, za nią stado kóz. W połowie drogi Niunia się kładzie bo przecież się zwierzątko zmęczyło, nóżki zabolały. Proszę, grożę, nic z tego, Niunia nie ma zamiaru wstać.


Zgodnie z instrukcją przykucnęłam za górką i czekam. Minuta, dwie. Wstaję i co widzę? Pył i kurz unoszący się znad galopującej z powrotem na łąkę Niuni. Chce mi się płakać, bo co robić? Kozy same poszły do domu (a jak po drodze wlezą gdzieś w szkodę?), krowa spierniczyła daleko. Wracać za krową czy lecieć za kozami? Pobiegłam za kozami do domu a po Niunię pojechał brat rowerem. :-) Niunia lubiła mnie też straszyć. Innym razem miałam pójść na pastwisko przepalować jędzę ( bo ona jadła tylko mleczyki, jak kwiatuszki się skończyły to był bunt, ryki i trzeba było ją przenieść w inne miejsce), Chwyciłam małpę za kantar, podeszłam spokojnie do palika, wyciągnęłam i idę dalej. Pomału, jak gdyby nigdy nic aby nie zorientowała się, że wolna. Upalowałam. Uff! Udało się. W tym momencie Niunia zaskoczyła, gonić Martę! Ja w nogi, przed siebie byle poza zasięg łańcucha (a ten był długaśny), wkoło same pokrzywy po pas, to nic. Klapki mi z nóg pospadały a ja przez pokrzywy, zdążę? Zdążyłam. :-) Taka małpa z niej była.
Niunia nie lubiła muszek więc w czasie dojenia jedna osoba musiała stać i wachlować królewnę jak egipską Kleopatrę. Respektowała tylko mojego tatę ale i ona musiał przed nią uciekać gdy miała ruję bo była w nim zakochana i ubździła sobie, że byłby dla niej idealnym partnerem. Nie to co my, wstrętne baby służące. Taka to była krowa, rozpieszczona Niunia.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Nadzieja powraca

Uff, udało mi się zgrabić siano na wałki. Nie samej oczywiście, pomogli przyjaciele. Jak to mówią przyjaciół poznaje się w biedzie i tak właśnie było. Przyjechali, pomogli, zgrabiliśmy wszystko na długie wałeczki. Teraz aby tylko do środy nie padało to będzie dobrze, prasa już zamówiona, w między czasie będę podrywać siano od ziemi aby dosychało. Zmęczona, upocona i brudna ale bardzo zadowolona dziś jestem. Po pracy wypiliśmy po należnym piweczku, omówiliśmy sprawę grillową i pojechali. Popołudnie zeszło już leniwie, na pstrykaniu foteczek.





Róże marniutkie w tym roku, podżarły je mszyce niestety. Teraz robactwo wybite, mam nadzieję, że następne rozkwitłe pąki będą już ładniejsze.

niedziela, 23 czerwca 2013

Wiejska serenada

Dawno nie pisałam o moich psicach a te w między czasie zdążyły dorosnąć. Dosłownie, obie dostały pierwszą cieczkę. Znaczy najpierw Zojka, a kiedy ta skończyła zaczęło się u Kropki. Takie to są uroki posiadania dwóch suk rówieśniczek. I zaczęły się chocki klocki i podchody wiejskich burków. Dziewczyny zamknięte dodatkowo dla bezpieczeństwa na tarasie, Zojka wyje, Kropka szczeka a pod płotem dwaj kawalerowie usiłujący dostać się na posesję. Cierpliwie czekali dzień i noc na jeden drobny błąd z mojej strony, w końcu rano jeden zrobił podkop i biegał po podwórzu. Szczęście, że zapobiegliwie panny w zamknięciu były.  Chłopcy jak to chłopy, pokłócili się, pogryźli aż ostał się jeden. Dziewczynki moje zatem wciąż w stanie dziewiczości pozostają choć to, co wyrabiają wieczorami przed 23 do pokazania się nie nadaje. Kropka gorsza, niewyżyta i niezaspokojona, zła wciąż zaczepia Zojkę i prosi patrząc błagalnie i podsuwając tyły. Zojka jeździ na Kropce tak po 5-6 razy i ma dosyć a ta wciąż chce i chce. Ladacznica mała. Upały nas męczą ostatnio, staramy się większość pracy wykonać rano, po czym chowamy się na większą część dnia do zacienionego pokoju. Kozy albo stoją na sianie albo w sadzie pochowane po krzakach. Jak widzę te biedne krowiny stojące w pełnym słońcu na pustym polu bez jednego krzaczka to nerwy mnie biorą. Żal mi bardzo takich zwierząt, to ja kozuchy pod drzewa do cienia, noszę zimną wodę do picia a ludzie niczym się nie przejmują. Ach, taki świat. Ogród w tym roku zieloniutki... od chwastów. Ulewne deszcze podtopiły nam ogród tak, że wejść się nie dało a chwasty rosły niczym niepokojone. Warzywa za to bardziej wrażliwe, lichutkie się zrobiły, pożółkły. Nie wiem ile z tego się uratuje i wyrośnie. Pracuję w winnicy mojej małej, położyłam agrotkaninę chroniącą przed chwastami na jednym wale narazie. Na drugim nie zdążyłam przed deszczami a po w rowie po środku jeziorko się zrobiło. Winorośl rośnie ładnie, w oczach, zawiązują się owoce już. Foteczki wstawię później, teraz kilka portrecików moich dziewczynek.












Króliczek ucieka

No i siano diabli wzieli. Rankiem przeszła gwałtowna burza, łąkę zalało. Nie tylko łąkę zresztą, nie było mnie w domu w tym czasie a zostawiłam otwarte okna u mnie na poddaszu. Pod oknem włączony do prądu dekoder. Gnałam z powrotem na złamanie karku, na szczęście dekoder lekko pryśnięty a dosłownie centymetr obok wszystko doszczętnie mokre. Podłoga, dywan, ława. To wyschnie, z sianem gorzej. Znalazłam wreszcie chętnego do grabienia, wolny będzie dopiero w środę, problem w tym, że nie wiadomo czy do środy będzie co grabić. A nawet jeśli to siano nie będzie już najlepszej jakości. A tak liczyłam na zielone, pachnące ziołami. W takich chwilach tracę z oczu sens tego, co robię. Zresztą nie tylko o siano chodzi, to przysłowiowa kropla przelewająca czarę goryczy. Złożyło się na to i kilka innych problemów. Choroba jastrzębcanek, zmuszona też jestem odmówić wymarzonego koziołka anglonubijskiego z przyczyn ode mnie niezależnych. Myślałam już o nim jak o swoim, wybrałam dla niego imię Leon, mam jego zdjęcia. A teraz muszę powiedzieć- przepraszam, nie mogę. I tą szufladkę, którą uznawałam za od dawna zamkniętą trzeba na nowo otworzyć. Szukać kozła na przyszły sezon, co jest na moim terenie nie lada wyzwaniem. W całym podlaskim chyba nie ma odpowiedniego, znów czeka mnie wyjazd w Polskę, choć tym razem raczej azymut Południe. Mam pewne plany, narazie cichutkie jeszcze, koziołek, którego mam nadzieję zdobyć będzie trochę gorszy od Leona ale lepszy od moich kóz a o takiego mi przecież chodzi. Zobaczymy, do wiosny dużo czasu jeszcze.

Każdy sobie rzepkę skrobie.

Siano. Mój świat kręci się teraz wokół podstawy koziej egzystencji zimą czyli siana. Po wielkich trudach skoszone, pięknie wysuszone leży odłogiem na łące. I czeka. Raz przerzucone lub przetrząśnięte jak kto woli siłą moich mięśni. Teraz trzeba je zgrabić na wałki i przygotować do balotowania. I tu zaczyna się szopka bo ja nie dam rady drugi raz sama całą łąkę grabić na tych afrykańskich upałach, potrzebna maszyna. Tyle, że takowej maszyny nikt nie chce użyczyć. Jeżdżę już po sąsiednich wsiach prosząc prawie na kolanach o zmiłowanie. Nic z tego, wymówki słyszę różne, jeden odkręcił kółko (czyżby nie można było go przykręcić?), drugi nie ma czasu, trzeci ma zepsuty traktor a innym nie przyjedzie, czwartemu się nie chce, piąty stwierdził, że grabiarkę wyciąga ze stodoły dopiero w sierpniu (???). I tyle. A przecież ja nie za darmo. Nie mogę tego pojąć, przecież to gospodarze, dobrze rozumieją jak ważne jest siano dla kogoś kto ma zwierzaki. Dlaczego się na mnie wypinają? Bo obca? Bo nie jedynego, słusznego tutaj wyznania prawosławnego? Na Pomorzu jeden drugiego w łyżce wody by utopił ale jak chodzi o takie sprawy ludzie byli solidarni. Pomagali przy sianokosach i koszeniu. To rzeczy święte, trzeba pomóc pomimo różnych animozji. I jeszcze jak komuś traktor gdzieś ugrzązł, zakopał się zawsze biegli na pomoc nawet wrogowi. Bo nigdy nie wiadomo kto i kiedy. Na Podlasiu tego nie widzę niestety. Każdy sobie rzepkę skrobie. Radź sobie sam chłopino, babino.

piątek, 7 czerwca 2013

Koniec

Kochany mój, to moje ostatnie słowa do ciebie. Dziś zmienił się świat, odszedłeś. Rozerwałeś mi serce na strzępy, dlaczego??? Jak mam teraz żyć? To dla ciebie się uśmiechałam, to dla ciebie walczyłam. Byłeś światłem na mej drodze, opoką w trudnych chwilach. To u ciebie się chroniłam. Boże, brak mi słów by opisać to, co czuję. Oddałabym wszystko za twoje życie. Kochany wróć! Nie dam rady bez ciebie. Nie chcę myśleć, że już nigdy nie ogrzeję się w blasku twych oczu, że leżysz tam martwy i zimny. Nie! Nie! To nie tak miało być. Nie zostawiaj mnie samej, proszę! Błagam! To niemożliwe, serce tak po prostu przestało bić? Boże, nie! To nie może być prawda.
Próbuję zachowywać się normalnie lecz jak mam ukryć, że zmarła połowa mej duszy? Jak mam mówić o tobie- był? Nie umiem, nie potrafię.
Kocham- to bardzo trudne dla mnie słowo. Nikt nigdy mnie go nie nauczył. Było mi obce, brzmiało sztucznie. Dla ciebie powtarzałabym je setki razy, tysiące.
Jestem zazdrosna o śmierć, to ona przerwała twą samotność. Wzięła w ramiona, utuliła do snu. Wygrała.
Nienawidzę jej, odbiera nam wszystko co najważniejsze i najdroższe. Zabrała mi ciebie. Mówią, że ona jedyna jest sprawiedliwa, dosięga wszystkich. To jakiś okrutny żart. Jest sprawiedliwa gdy zabiera dziecko matce? Ojca małym dzieciom? Człowieka, który tak wiele miał jeszcze do zaoferowania? Ukradła mojego anioła. Śmierć, dlaczego nie możemy się pogodzić z jej istnieniem? Bo nie tak miało być. To Nienawidzący dał jej życie, powołał na świat lecz ona się zemści, pochłonie go już wkrótce na zawsze. A sama odejdzie w nicość.
Chciałabym tak wiele a nie mogę nic. Wiem, że już mnie nie słyszysz, nie cierpisz. Zostało tylko puste, martwe ciało. Chcę jednak byś wiedział, że nigdy o tobie nie zapomnę, zawsze będziesz w moim sercu. Zawsze będziesz częścią mnie. Dziękuję, że byłeś.

                                                                      -------

Śniłam o człowieku, którego kocham. Miał twarz małego chłopca. Chciałam go chronić. Wyszeptałam- Kocham cię- odpowiedział, lecz nie patrzył na mnie. W jego wielkich, smutnych oczach zobaczyłam wieczność.

                                                                       -------

Pogrzeb. Byłam tam, stałam przy trumnie. Rodzina i przyjaciele siedzieli na białych krzesłach. Trumna była otwarta, leżałeś w niej martwy. Twarz pokrywał mocny, maskujący makijaż. Nagle otworzyłeś oczy i podniosłeś się. Zacząłeś płakać. Nie chcesz by zakopali cię pod ziemią. Tam jest zimno i ciemno. Tam znów będziesz samotny. Płaczę razem z tobą, tulę jak małe dziecko, obejmuję i całuję po twarzy. Rodzina krzyczy, bym tego nie robiła bo jesteś już rozkładającym się trupem. Wołam- Nie zakopujcie go!!!- lecz widzę tylko obrzydzenie na ich twarzach. Jak wytłumaczyć im, że żyjesz, czujesz? Oni nie słuchają. Czuję twój ból, tęsknotę i rozpacz. Kochanie jestem tu z tobą. Wyrywają mi cię z ramion, zabierają. Nie róbcie mu tego! Nieeeeeeeee!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

czwartek, 6 czerwca 2013

Przeznaczeni

   Dwa ptaki, kolorowy i niewidzialny. Nikt nigdy mnie nie widział ale ty wiesz. Wznoszę ramiona ku niebu, teraz jestem już pewna. Mogę z tobą rozmawiać, jak dzisiaj, gdy wystawiłam twarz do zimowego słońca... Czuję ciepło, wiatr, muskasz mnie oddechem. Mówię, a ty słuchasz. Pozostanę niewidzialna dopóki mnie nie wezwiesz. A ty, srebrzysty ptaku leć, wiem, że wrócisz gdy nadejdzie czas. Wtedy zatańczymy razem. W szalonym, wirującym tańcu wzniesiemy się do nieba i polecimy ku słońcu.




   Dwa ptaki, kolorowy i niewidzialny. Związane na wieki sznurami miłości. Ja, niewidzialna zawsze ci towarzyszę. Choć nie możesz mnie ujrzeć ni dotknąć lecę za tobą jak cień. Nikt nie rozerwie tych powrozów, nikt poza nami. 
   Zamykam oczy, widzę twoją twarz. W blasku słońca, szumie wiatru, kroplach deszczu. Nigdy się nie uwolnię. Błogosławieństwo i przekleństwo, dobro i zło, ciepło i zimno. Miłość poza czasem i przestrzenią. Nie ma barier, ograniczeń, czy ktoś tego doświadczył?
Patrzę na rozgwieżdżone niebo. Wiem, że tam jesteś... tęsknię...