Obraz

Obraz

piątek, 24 maja 2013

Po grudzie

Nic nie piszę bo martwię się bardzo. Po dwóch fajnych dniach i kolorowych zdjęciach zachorowała Astra. Ma wodnistą biegunkę. Nie pomagają tzw. domowe sposoby czyli dieta siano plus woda, kakao, kawa zbożowa, kora dębu, węgiel. Dzwonię do swojego weta, ten mnie zbył, że jest nieosiągalny i się rozłączył. Znaczy radź sobie babo sama. Jadę do innego, dał mi lek o nazwie Ditrivet. Pełna nadziei wracam do domu, podaję tabletki. Nic, sraka jak była tak jest. Dokształcam się i w necie i co? Ano psińco, leku nie wolno podawać kozom. Super, świetnie po prostu. Jadę do swojego niepokornego weterynarza, dam mu szansę, a co. Dostaję antybiotyk o nazwie Neosol, ten według niego na pewno pomoże. Słodki chyba bo kózce smakuje, czekamy. Wciąż bez zmian. Codziennie myję Astrę gąbeczką w ciepłej wodzie, nawet jej się to podoba. Wracam do weta, pytam, A nie rozwalimy jej tym flory bakteryjnej? To antybiotyk a biegunka nadal jest. Szanowny Pan Doktor podrapawszy się w zadumie po brodzie przyznaje mi rację. Każe odstawić Neosol i podać proszek Pectolit. Podaję a kózka chciwie zlizuje zawiesinę ze strzykawki, najchętniej połknęłaby ją całą, cóż, pachnie coś jak czekolada i truskawki. I wreszcie po kilku godzinach mamy przełom. Kupa zmienia konsystencję na pasztet. Huurrra!!! Wlewam jej jeszcze pół szklanki zsiadłego mleka dla dobroczynnych bakterii i pełna nadziei zostawiam Astrunię do jutra. To tylko tydzień zaledwie a ja już przywiązałam się do tych kózek. One też już oswoiły się ze mną, podchodzą, łapią za mankiety a nawet opierają się o mnie nóżkami. Kochane, tak długo wyczekiwane dziewczynki. Poza problemami z kozą pracy całe mnóstwo, złapałam za rogi mojego byka, znaczy widły i wyrzuciłam wreszcie gnój z największego kojca. Prawdę mówiąc zajęło mi to dwa dni ale udało się. Przypłaciłam to zakwasami i odciskami ale czego się nie robi dla kózek nie? Ogród wreszcie zaorany i można było ziemniaki sadzić, warzywa siać, wszystko naraz. Winnica mi zarosła, nie nadążam. Myślałam, myślałam i wymyśliłam. Zamówiłam na allegro agrotkaninę czarną i mam zamiar wyłożyć nią kopce na których rosną winne krzewy. Dzisiaj zaczęłam też zakładać rusztowanie, wkopałam 12 sztuk kołków na których jutro zamontuję drut nośny dla winorośli. Zrobiłam kilka serków kozich podpuszczkowych, z bazylią, z oregano i z papryczką chili. Wychodzą mi coraz lepsze a moja mama ku wielkiemu zdumieniu zajada się twarożkiem i każe robić nowy. Upiekłam ciasto z pierwszym zebranym własnoręcznie rabarbarem. Mmmmmm.....




No i jeszcze dla poprawy humoru:


5 komentarzy:

  1. Jak to mówią jedna bieda nie dokuczy:( dobrze,że kozula ma się lepiej:) Kochana podaj przepis na to ciasto,wygląda obłędnie,miałam ochotę wylizać ekran:)
    Trzymam kciuki za zdrowie Twoich zwierzątek:))
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. A ono takie prościutkie i szybciutkie.
    2,5 szkl. mąki
    1 szkl. cukru
    1 cukier waniliowy
    3 łyżeczki proszku do pieczenia
    1 szkl. maślanki lub kefiru
    0,5 szkl. oleju
    3 jajka
    Wrzucić do miski i wymieszać mikserem, wylać na blachę. Nałożyć owoce jakie mamy lub chcemy. Na to kruszonka:
    0,5 szkl. mąki
    0,5 szkl. cukru
    0,5 szkl. wiórków kokosowych
    Kruszonkę zagnieść, posypać wierzch ciasta i do pieca na 45 minut w 180 stopniach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję z całego serca:)

    OdpowiedzUsuń
  4. zdrówka dla kozuli.Mam nadzieję,że już lepiej.
    pozdrawiam i będę zaglądała do Ciebie regularnie:)

    OdpowiedzUsuń