No i udało się, siano zbalotowane i zwiezione do stodoły. Wczoraj od rana przetrząsałam siano na wałkach, co chwilę patrząc z niepokojem w zachmurzone niebo. Przeleciałam całą łąkę trzy razy z widłami i o 17 przyjechał pan z prasą. Szło jak po grudzie, maszyna wciąż się zapychała bo siano wilgotne jeszcze. No ale udało się, potem wraz z mamą woziłam kostki taczkami do stodoły. Teren nierówny, górki, dołki a taczkę trzeba pchać. Robota ciężka ale wyszło tego 100 balotów. Mam jeszcze dwa wozy zeszłorocznego ale dobrego, pachnącego siana luzem, dokupię jeszcze 40-50 sztuk kostek na stryszek nad kozami i myślę, że wystarczy. Snopki trzeba będzie dzisiaj przesypać solą, luźniej wiązane i ułożone, mam nadzieję doschną jeszcze w przewiewnej stodole. Inaczej spleśnieją. Takie to życie rolnika. Nieraz się człowiek napracuje i wszystko na marne. Teraz deszcz może padać, temat siana zamknięty. Czytając bloga znajomej Moniki o jej zmaganiach z gęsiami przypomniały się i moje przygody tyle, że z krową. Było to jakieś 10 lat temu, moi rodzice mieli krowę, rozpieszczoną jedynaczkę. Niunia była czyściutka i pachnąca, w pewnym momencie nosiła nawet kokardy bordowe w białe grochy na rogach i ogonie. :-) Tak dla zabawy. To była dobra krowa tylko czasami totalnie jej odbijało. Ja się jej bałam bo była wielka i nieprzewidywalna. Kiedyś tata polecił mi pójść po nią na łąkę (a było to jakieś 2 km) i przyprowadzić do domu. Poinstruował, że jeśli krowa w drodze się położy to mam się na chwilę schować, to wstanie. No i dobra, idziemy. Niunia idzie grzecznie, za nią stado kóz. W połowie drogi Niunia się kładzie bo przecież się zwierzątko zmęczyło, nóżki zabolały. Proszę, grożę, nic z tego, Niunia nie ma zamiaru wstać.
Zgodnie z instrukcją przykucnęłam za górką i czekam. Minuta, dwie. Wstaję i co widzę? Pył i kurz unoszący się znad galopującej z powrotem na łąkę Niuni. Chce mi się płakać, bo co robić? Kozy same poszły do domu (a jak po drodze wlezą gdzieś w szkodę?), krowa spierniczyła daleko. Wracać za krową czy lecieć za kozami? Pobiegłam za kozami do domu a po Niunię pojechał brat rowerem. :-) Niunia lubiła mnie też straszyć. Innym razem miałam pójść na pastwisko przepalować jędzę ( bo ona jadła tylko mleczyki, jak kwiatuszki się skończyły to był bunt, ryki i trzeba było ją przenieść w inne miejsce), Chwyciłam małpę za kantar, podeszłam spokojnie do palika, wyciągnęłam i idę dalej. Pomału, jak gdyby nigdy nic aby nie zorientowała się, że wolna. Upalowałam. Uff! Udało się. W tym momencie Niunia zaskoczyła, gonić Martę! Ja w nogi, przed siebie byle poza zasięg łańcucha (a ten był długaśny), wkoło same pokrzywy po pas, to nic. Klapki mi z nóg pospadały a ja przez pokrzywy, zdążę? Zdążyłam. :-) Taka małpa z niej była.
Niunia nie lubiła muszek więc w czasie dojenia jedna osoba musiała stać i wachlować królewnę jak egipską Kleopatrę. Respektowała tylko mojego tatę ale i ona musiał przed nią uciekać gdy miała ruję bo była w nim zakochana i ubździła sobie, że byłby dla niej idealnym partnerem. Nie to co my, wstrętne baby służące. Taka to była krowa, rozpieszczona Niunia.
Pleśń to pleśń, ale nie boisz się, że takie niedosuszone siano się najzwyczajniej w świecie zapali?
OdpowiedzUsuńFajne krówsko z tej Niuni było ;) Nie nudziłaś się z nią
Stoi luźno rozłożone, wrota stodoły otwarte, dosusza się. Powinno być dobrze. Liczę, że straty będą ale raczej się nie zapali. :-)
Usuńoj tak niedosuszone siano w stodole to jak bomba zegarowa ......
Usuńdwa razy dziennie musisz je ruszyć, siano niedosuszone nie potrzebuje iskry samo zapłon może być. Zruszaj obracaj i solą syp ile wlezie.
UsuńNo niestety, czasem inaczej się nie da.
UsuńTak robię. Spokojnie. :-)
UsuńA to ci krowa dopiero! Ja raz jechałam w klapkach za koniem, też musiał być widok fajny :)
OdpowiedzUsuńZe zwierzakami to się człowiek nie nudzi. :-)
UsuńNie miałam pojęcia o takich zabiegach przy sianie, kurczę, ale za to historia o Niuni rozłożyła mnie na łopatki :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko !
Renia z Mostów
Dziękuję za miłe słowo. Pozdrawiam. :-)
Usuń